Wężowa Mądrość

aut. IAGLA

„Introduction to Magic” Juliusa Evoli i grupy Ur, rozdział XI

Oni płoną ogniem – my płoniemy wodą
Oni myją się wodą – my myjemy się ogniem

Van Helmont

Okultyzm ma niezwykle subtelną „cnotę”. Jest ona „wężowa”. I jest to jej niezbędna cecha.
Ludzie na ogół mają swoje stereotypy, swoje ideały etyczne, religijne lub społeczne, mają różne opinie na temat Siły, Mądrości i Wielkości. Lecz okultyzm to zupełnie inna sprawa. Jego materia jest nieuchwytna i nie da się jej zmierzyć. Okultyzm przenika z przeciwnego kierunku niż ten, w którym wszyscy spoglądają. Tym sposobem pozostaje niezauważony; a jeśli zostanie zauważony, wprawia w zakłopotanie. Okrada to z pewności tych, którzy myśleli, że są bezpieczni i że stąpają po ziemi.
Okultysta jest osobą, do której nie stosują się zwykłe standardy. Nikt nie wie, do czego tak naprawdę jest zdolny, ani na czym polega jego działanie. Jego droga jest nieprzebyta. Możesz być jego najlepszym przyjacielem, jego towarzyszem, a nawet jego kochankiem; możesz myśleć, że jesteś właścicielem jego serca, jego afektu lub poświęcenia. A jednak będzie kimś innym, poza tym, którego znasz.
O istnieniu tego „drugiego” przekonasz się dopiero, gdy sam wkroczysz w jego domenę. Poczujesz się wtedy, jakbyś szedł brzegiem przepaści.
Nieważne, że dzisiaj na Zachodzie jest niezliczona liczba ludzi którzy deklarują się okultystami, mistrzami, wtajemniczonymi itp., a wszyscy byliby bardzo niezadowoleni, jeśli ktoś by nie był świadomy ich domniemanej jakości. Pozwól, że powtórzę jeszcze raz, że z pewnymi godnymi uwagi wyjątkami rzadko zdarza się, aby prawdziwy nowicjusz wystąpił naprzód i ujawnił się poza własnym kręgiem. Reinicjat żyje w stanie, który kategorycznie niszczy wszelką zależność od ludzi. Co ci drudzy mówią lub myślą o nim i czy ich opinia na jego postać jest właściwa, czy nie – te sprawy już go nie dotyczą. Za sprawą „nieodpartej” skłonności, ludzie chcą, aby inni wiedzieli, kim są (co gorsza to w istocie chcą, aby ludzie myśleli, że są tym, co oni sami myślą o sobie). Kiedy działają, również chcą, aby wszyscy o tym wiedzieli; brak reakcji i naturalna obojętność w obliczu niesprawiedliwego komentarza lub działania nie są dla nich typowe.
Okultysta uważa to wszystko za dziecinne. On nie istnieje. Niech inni spróbują łapać powietrze, jeśli to im sprawia przyjemność. Potrafi wyciągnąć dywan spod ich nóg i zrobi to, gdy nadarzy się okazja, a oni nawet nie zdadzą sobie sprawy, skąd się wzięło to działanie, a nawet czy w ogóle ono zaszło. Czy chcą go uderzyć w policzek? Pozwoli im. A nawet nadstawi drugi – gra bowiem tylko w te gry, w których to on dyktuje zasady. Nie jest zdany na niczyją łaskę. Tylko on decyduje o reakcjach powstających w nim samym wobec słów, działań lub cech innych osób. Nazywaj go bohaterem lub tchórzem – jego to nie obchodzi. Niepokoją go jedynie skutki pochodzące z myśli innych, to jakie są ich myśli i ich konsekwencje dla jego gry. Zależy mu na tym tylko, aby konkretne rzeczy się zadziały: ustala z chłodem i spokojem środki i warunki, a wtedy działa i na tym koniec. Ponadto nie przywiązuje się do swojego działania w ten sposób, jakby było jego własne. Ponad wszystko nie rozmawia o nim i nie dba o jego wynik. Działanie jest zwykłym narzędziem. Jest odporny na manię „samoafirmacji”.
Im większy postęp poczyni jako okultysta, tym głębiej w niego oddala się jego centrum, a tym większe złudzenia bycia wolnym będą mieli ci, na których on oddziałuje. Nie jestem pewien jak dobrze w obecnych czasach znana jest ta cecha okultyzmu. Wiedza o tym nie pomaga, lepiej aby pozostało to niezauważone. Wiem jednak, że na Zachodzie nader często okultyzm jest wypaczany przez obce poglądy i bluźniercze uprzedzenia. Ludzie mało wiedzą, a dużo mówią. Zatem szansa na błędy i nieporozumienia jest wysoka. Jednak nie powinniśmy udzielać jakiegokolwiek wsparcia tym, którzy nawet nie wiedzą, gdzie są prawdziwe zasady, dla których okultyzm jest tylko kolejnym pretekstem do gier i manii, którymi odwracają uwagę publiczności.
W tym tomie często nawiązywaliśmy już do pojęć „woli”, „działania” i „Jaźni”. Autorzy tych esejów wiedzieli co rozumieją pod tymi konceptami. Lecz nie jestem pewien, czy nasi czytelnicy wiedzą, że wola nie jest tu wolą, działanie nie jest działaniem, a Jaźń nie jest Jaźnią.
Około 25 stuleci temu, w Chinach napisano niewielką książkę. W książce tej przedstawione są zasady subtelnej i hermetycznej mądrości w jasnej, chłodnej i klarownej formie: mówię oczywiście o Tao-te Ching Lao-tzu. Pomocne może być przypomnienie w tym miejscu głównych wątków tej praktyki mądrości, która jest ponadczasowa i bezgraniczna. Jest to jednoznaczny punkt odniesienia. Bardzo niebezpieczny, ale absolutny. Nie znam nic bardziej absolutnego od tej mądrości. Ma poczucie chirurgii. Niezbędną przejrzystość. NIE odbija echem ludzkich ograniczeń i manii. Tam można oddychać i w pełni być.
Chociaż może to być oparte na legendzie, spotkanie Konfucjusza z Lao Tzu, o którym opowiada Cho-Hong w Si Sien Chuen, jest bardzo znaczące. Według Cho-Honga, Konfucjusz, który próbował wciągnąć Lao-tsy w swoje wcześniejsze zajęcie się obyczajami, moralnością i tradycją, otrzymał takie odpowiedzi od niego, że zastanawiając się kilka lat później nad tym spotkaniem, napisał: „Można zastawić sidła, aby złapać zwierzęta; da się łowić ryby sieciami i ptaki strzałami. Ale jak schwytać smoka, który lata w powietrzu ponad chmurami?”
W ten sposób maksymy Tao-te Ching stopniowo definiują naturę Spełnionego, Niejednoznacznego, Subtelnego, Nieuchwytnego. Tekst zaczyna się w ten sposób: „Droga, która jest Drogą, nie jest zwykłą drogą. Imię, które jest Imieniem, nie jest zwykłym imieniem.” Ludzie kradną życie; oni znajdują się poza centrum i wyciągają poza nie cnoty, które powinny pozostać głębokie i niewidoczne. Zamiast istnieć konstruują sobie marionetkę „osobowości”, a wtedy chwytają ją, kurczowo i nieustępliwie jak zwierzęta. Gromadzą, wchłaniają, chwytają i „afirmują” w nieskończoność: Ja! Ja! Ja! Maska, grymas stał się wszystkim. Nie zdają sobie sprawy, że to gorączka, błąd, mania. Śmierć czyha w skorupie, którą wznieśli. I śmierć ścina je w dół. Są to larwy wyrzucone z Wielkiej Gry.
Tak mówi Spełniony: prawdziwa afirmacja, absolutna indywidualność nie są afirmacją ani indywidualnością znaną ludziom; raczej to drugie jest drogą iluzji i korupcji. Ludzie mówią o posiadaniu, nie wiedząc, czym ono jest. Mówią o „sile”, ale odwołują się do zwykłych bajań. Spełniony mówi: tylko w samozatracie Jaźń może się zindywidualizować, przestając „afirmować”, aby naprawdę być jednostkami i Panami Jaźni. Nie można mieć, będąc uwieszonym, tak jak nie można stać się ostrzejszym, chwytając. Spełniony znika, a tym samym ujawnia; opróżnia się – i uzyskuje absolutne istnienie. Rozdając, zarabia; rozdając uzyskuje bogactwo. Odpuszcza, rozpuszcza się i wznosi. On puszcza promień, znosi splendor i utrwala się w niewidzialnym źródle. Stężony, osiąga – rozproszony, zawodzi. Od pełni przechodzi do „pustki”. Tam leży esencja pełni, tak jak esencja Koła leży w centrum. Od ruchu przechodzi do tego, co jest nieruchome, jako sama przyczyna ruchu. Od bytu do tego, co w swojej niecielesności jest niebytem.
„Jaźń”, „nie-jaźń”, „wola” — wszystko manie! Zysk staje się stratą. Ten, który staje na palcach, nie rośnie, a chodzenie nie jest przypadkowym szarpnięciem nogi. Kto stawia się w centrum uwagi, pozostaje w ciemności; ten, który myśli, że dotarł, zostaje odepchnięty; pokazać się znaczy być zależnym; dbać o siebie to gnicie; wysiłek jest bezużyteczny, szalony i jeszcze bardziej oddala od ścieżki. Czym bardziej „afirmuje” i wychodzi na zewnątrz, tym bardziej ustanawia nicość. Nie przestaniesz dawać się oszukiwać jeżeli nie porzucisz gry oporu, własności i swojej woli: Ścieżka jest czymś innym. Chcieć bez chęci chcenia; działać bez chęci działania; osiągać bez robienia; robić nie będąc wykonawcą; wywyższać się bez dominacji. Proste, ale elastyczne, przejrzyste, choć nie błyszczące — taka jest mowa Lao-tzu. Prawdziwy byt nie bierze się z chęci istnienia. Lao-tzu wywraca wszystkie ludzkie „wartości” do góry nogami. Uśmiecha się do ciebie, noszącego maskę „zdobywcy”, „nadczłowieka” lub tego, który „łamie, ale się nie ugina”, zupełnie jak do małego dziecka. Jak naiwnie! O wodzie powiada: nie ma na świecie niczego jak ona, gotowa przybrać dowolną formę — a jednak nic nie jest bardziej zdolne do pokonania tego, co mocne i sztywne. Wody nie da się ujarzmić, ponieważ dostosowuje się do wszystkich rzeczy; ponieważ nie stawia oporu, nie można jej schwytać. „Cnota” z Niebios naśladuje wodę. Elastyczne triumfuje nad sztywnym, a słabe nad mocnym. Narzędzia śmierci są mocne i twarde; subtelne i elastyczne są narzędzia życia. Pierwsze na dole, drugie na górze.
Te ostatnie kierują pierwszymi; bezcielesność penetruje nieprzenikalność materii. Ci, którzy się narażają, stwarzają szansę na powalenie. Silne drzewo jest ścinane… Upadek jest spowodowany „chęcią”, za sprawą przywiązania dochodzi do straty; nie ma akcji, która nie wywołuje reakcji. Zatem dobry zapaśnik nie stosuje przemocy; dobry zwycięzca nie walczy; dobry piechur nie pozostawia śladów; dobry reżyser nie reżyseruje; dobry strażnik nie potrzebuje zamków; zaś dobry łapacz nie używa lin.
Prawdziwie zwycięska armia nie musi „walczyć” — nigdy tego nawet nie rozważała walki lub sytuacji, w której byłaby konieczna. Widzisz, jakie to wszystko zdumiewające? Nie możesz znaleźć chwytu na to, nie znajdujesz oporu choć czujesz moc, wobec której nie możesz nic zrobić, moc która po pierwsze odbiera możliwość zmagania, bo miecz nie utnie powietrza, a sieć nie złapie wody. Tą siłę posiadają „ugryzieni przez Smoka”, zarządzają nią ziemskimi sprawami, za jej sprawą operują, pozostając ukryci za kurtyną. Dla nich ludzie są niczym (tak jak ludzie są niczym dla bezosobowych sił natury): używają ich jak narzędzi — powiada Lao-tzu — bez doświadczania miłości lub nienawiści, dobra lub zła. Czy budowniczy zachowuje się inaczej w stosunku do kamieni, których używa? Nieskończenie szeroki kwadrat nie ma już rogów; nieskończenie szeroki pojemnik nie ma dna; nieskończenie ostry dźwięk nie jest już słyszalny; nieskończenie szeroki obraz już nie ma formy. To jest nauka Lao-tsy. Brak śladów jest śladem jego doskonałego. W ogromie siły jego ducha, w porównaniu do ograniczonej świadomości istot ludzkich, zdaje się ledwie wiedzieć, że istnieje. W przebraniu słabości dysponuje prawdziwą siłą; wie o swojej potędze, a jednak wydaje się słaby. Wie, że jest oświecony, a jednak wydaje się mały i przeciętny. Tępi, co jest ostre, oczyszcza pomieszane, tonuje swój blask i zewnętrznie zachowuje identyczność z tym, co zwykłe. Rozwija się bez postępu, wchłania bez podboju, ma bez posiadania. Stając się jak wszyscy, staje się odmienny od wszystkich. Idąc dalej, jest roztropny jak ten, kto przekracza zimowy strumień; czujny jak ktoś, kto wie, że jest otoczony przez wrogów; zimny jak obcy; efemeryczny jak topniejący płatek śniegu; szorstki jak pień drzewa; szerokie jak wielkie doliny; nieprzenikniony jak głęboka woda; niedostępne jak samotne szczyty. Przybywa bez chodzenia; penetruje bez patrzenia; osiąga bez chęci; działa bez działania; on po prostu znika. Jest posłuszny bez rozkazywania; wygrywa bez walki; przyciąga ludzi do siebie, nie wzywając ich. Jakże przygnębiające dla tych, którzy popierają mit męskości oparty na mięśniach i metalicznej sile: tylko to jest prawdziwy mężczyzna, absolutny mężczyzna! Chłonie w sobie niejednoznaczną cnotę kobiety.
Lao-tzu mówi o niewidzialnej magii kobiecości, która na koci sposób przyciąga i pochłania w sobie działanie człowieka; i porównuje to do obrazu ciemnych, ukrytych dolin, wciągających w siebie nieodparcie wody szczytów alpejskich.
„Droga, która jest Drogą, nie jest zwykłą drogą”, zaprawdę. Czy wiesz, kim są twoi „bohaterowie”, twoi „męczennicy” i „ludzie z charakterem”? Kreaturami próżności i niczym więcej. „Łamię, ale nie zginam” oznacza, że dla „pięknych gestów” i dumnej satysfakcji, karmi się własne ego, poświęcając rzeczywistość. Co za dziecinność!
Lao Tzu nie chowa się za zasłoną dymną tego, co „heroiczne” i „tragiczne”. Będąc chłodnym i klarownym, dba tylko o spełnienie. Postępujesz? On się cofa, by powrócić jak fala: „Lepiej cofnąć się o stopę, niż zyskać cal: wśród dwóch walczących wygrywa ten, który wygrywa nie walcząc” a potem powraca jak fala: przedkładasz przeszkodę lub „afirmację?” On ci na to śmiało pozwala, schodzi do podziemia i tnie cię u korzeni. Przewiduje to, co jeszcze się nie objawiło; działa na to, co jest jeszcze słabe; rozwiązuje kryzys, zanim ten wybuchnie. Wycofuje się; ma na celu działanie gdzie nie ma warunków ani obrony, w których nie ma „przyczyny” – innymi słowy, gdzie nie ma niczego, na co reagowałby efekt.
Lao-tzu mówi: ludzie nie wiedzą, czym jest działanie. Dziś mamy tzw. religię „wysiłku”, „stawania się”, „działania”. Liczy się nie dotarcie, ale „celowanie w nieskończoność”, „walka”, „wieczna aspiracja”. Mężczyźni potrzebują działania, aby być świadomym siebie, a nie osiągać. Im bardziej są złapani, podekscytowani i zabrani, tym są szczęśliwsi. Zatem czują więcej, bo naturalnie muszą „czuć siebie”… Co za katastrofa, w dniu, w którym nie napotkają już oporu! Pękliby jak te bańki mydlane. I tak właśnie dzieje się w chwili śmierci, kiedy solidna obudowa, która pomogła im „odzwierciedlić” ich świadomość ulega złamaniu; następnie węzeł jest rozwiązany i rozpuszcza się w nieskończonym eterze, w którym nie ma wsparcia ani kierunku, a mianowicie ku domenie smoka.
Wyrównać, zamilknąć, zniknąć; głos bez słów; wzrok bez przedmiotów; posiadanie bez dotyku; Akcja bez ruchu. Tym jest droga Tao. Czy to paradoks? Nonsens? To tylko słowa, rojące się wokół królewskiego słonia jak małe muchy. Ale ty, który chcesz dotrzeć na drugi brzeg rzeki, zwróć uwagę na to, co mówi Lao-tsy: „Tak jak ryba zwyczajnie nie mogłaby żyć, gdyby opuściła ciemne otchłanie, podobnie zwykły człowiek nie może poznać broni tej mądrości Pana”.

tłum. red.

Dodaj komentarz