Pentti Linkola – Ludzka powódź

Czy Pentti Linkola formułuje najbardziej niebezpieczne myśli, jakie ludzkość kiedykolwiek rozważała? Czy też jest jedynym pozostałym na tej planecie głosem rozsądku? Prowadząc ascetyczne życie rybaka w odległym rejonie swej zimnej ojczyzny, fiński filozof rozważył sytuację ludzkości vis-a-vis ziemi, którą zamieszkuje i ośmielił się wypowiedzieć niewysłowione. Aby planeta mogła dalej istnieć, człowiek – lub homo destructivus, jak określa go Linkola – musi zostać brutalnie przerzedzony, aż będzie stanowił ułamek obecnej globalnej populacji. Metafora Linkoli na nasze trudne położenie jest następująca:
Co robić, gdy statek mieszczący stu pasażerów nagle się wywrócił, a zwodowana została tylko jedna łódź ratownicza z miejscem dla zaledwie 10 osób? Gdy łódź ratunkowa się zapełni, ci którzy nienawidzą życia będą próbowali zapełnić ją większą ilością ludzi i tym sposobem wszystkich zatopią. Ci, którzy kochają i szanują życie, porwą okrętową siekierę i poodrąbują ręce tym, którzy będą próbowali się wepchnąć na pokład.  Wraz ze zgrzytliwym postępowaniem czasu, przewidywania i oskarżenia Linkoli stają się coraz bardziej złowieszcze. Uświadamia on, że ekstremalne sytuacje wymagają ekstremalnych rozwiązań.
Michael Moynihan (Blood Axis)

pentti

Pentti Linkola zmarł 5 czerwca 2020 w wieku 87 lat. Nie oglądał TV, ani nie korzystał z internetu – a jego śmierć poniekąd logicznie zbiega się z przyspieszeniem kursu, jaki obiera świat, na (pozornie) jeszcze bardziej odbiegający od tego, jakiego poczciwy Fin by sobie życzył. Pozornie dlatego, że inżynierowie społeczni, sprawdzający, jak daleko mogą przepchnąć swój odcisk ludzkiego wzorca w przestrzeni i wbrew naturze niebawem zostaną srodze skorceni. Kierujący nim instynkt jest słuszny, choć w wyrazie barbarzyński i nieoszlifowany.

„Wciąż mamy szansę być okrutnymi. Ale jeśli nie będziemy takimi dzisiaj, wszystko jest stracone”. Będąc zaprzysięgłym wrogiem zarówno chrześcijan, jak i humanistów, Linkola wie, że los ziemi nigdy nie zostanie ocalony przez tych, którzy wychwalają „czułość, miłość i wianki z mleczy„. Nie przewidział on natomiast dramatycznego spadku w tempie przyrostu ludności tak dalece jak dotyczy on przedstawicieli „małpoludów” o białym kolorze skóry. Ani rozwinięte, ani te mało rozwinięte populacje Ziemi nie zasługują na przetrwanie kosztem biosfery jako całości. Jak wyjaśnia Linkola: „Stany Zjednoczone symbolizują najgorsze ideologie świata: przyrost i wolność.” Realistyczne rozwiązanie wg. niektórych mogłoby zostać odnalezione w implementacji eko-faszystowskiego reżimu, w którym brutalne bataliony „zielonej policji” o sumieniu oswobodzonym od „syropu etyki” byłyby zdolne uczynić wszystko, co konieczne. Jakkolwiek na naszych oczach realizuje się chora pokraka, będąca bękartem liberalnego humanizmu z komunistycznym odrzutem, gdzie w imieniu pana Jezusa (bo ten to coś o mieczu mówił, prawda, nie to co matka Boska?) rzecznik polskiej policji wzywa do pałowania obywatelów nie stosujących się do przepisów „kwarantanny”, wprowadzonych wobec *bezwzględnego* ataku *zabójczo śmiertelnego wirusa* o rzeczywiście straszliwej skuteczności w stawianiu świata na głowie, bo w uśmiercaniu ludzi już niekoniecznie.
W Finlandii książki Linkoli są bestsellerami. Reszta świata zwyczajnie nie trawi jego odmiany medycyny, czego dowiódł artykuł o Linkoli w Wall Street Journal w 1995 roku oraz stosy nienawistnych listów od oburzonych, rzekomo nadstawiających drugi policzek chrześcijan, kochających matek i zrzeszonych uszczęśliwiaczy innych. Jeden z czytelników zaskrzeczał: „Szczerzy orędownicy wyludnienia powinni dać nam wszystkim przykład i rozpocząć wyludnianie od siebie samych.” Odpowiedź Linkoli jest dalece logiczniejsza: „Gdyby był przycisk, który mógłbym nacisnąć, poświęciłbym siebie bez wahania, jeśli by to oznaczało, że miliony ludzi zginą.”
Poniżej fragment jego książki z 1989 roku „Johdatus 1990-luvun ajatteluun” (Wprowadzenie do Myśli lat dziewięćdziesiątych).
red.
*****
Czym jest człowiek? „Cóż z ciebie za dzieło, człowieku?” jak zwykli zadziwiać się poeci dawnych dobrych czasów. Człowiek może zostać zdefiniowany na dowolną ilość sposobów, ale by przekazać jego najbardziej podstawową charakterystykę, można go opisać dwoma słowami: za dużo. Jestem za dużo, ty też jesteś za dużo. Jest nas (popr. red) 7,6 mld – absurdalna, zdumiewająca liczba, wciąż rosnąca… Biosfera ziemi zapewne mogłaby wyżywić populację pięciu milionów dużych ssaków tego rozmiaru, zaspokoić ich wymagania pokarmowe i zneutralizować odpadki, które produkują, aby mogli istnieć we własnej niszy ekologicznej, jako jeden gatunek z wielu, bez dyskryminowania bogactwa pozostałych form życia.
Jaki sens mają te masy, jaki z nich użytek? Cóż za niezbędny nowy wkład dają światu setki ludzkich społeczeństw, wszystkie podobne do siebie, czy też setki jednakowych wspólnot istniejących w tych społeczeństwach? Jaki sens w tym, że w każdej małej fińskiej miejscowości jest ten sam wybór wytwórni i sklepów, podobne męskie chóry i podobne miejskie teatry, a wszystko to zapychające powierzchnię ziemi swoimi fundamentami i płytami asfaltu? Czy byłoby to jakąkolwiek stratą dla biosfery – czy nawet dla samej ludzkości – gdyby obszar Äänekoski przestał istnieć, a zamiast tego na tym miejscu byłaby nieregulowana i różnorodna mozaika naturalnego krajobrazu, zawierającego tysiące gatunków i pochyłych zboczy sękatych, prymitywnych drzew odzwierciedlonych na lśniącej tafli jeziora Kuhmojärvi? Albo też czy naprawdę byłoby stratą gdyby mała wiązka miast zniknęła z mapy – Ylivieska, Kuusamo, lahti, Duisburg, Jefremov, Gloucester – a zastąpiła je dzicz? A gdyby tak się stało z Belgią?
Jaki użytek mamy z Ylivieska? Niezbyt pomysłowe pytanie, ale istotne. Zaś odpowiedzią nie jest, że – być może – nie ma żadnego użytku z tych miejsc – ale raczej, że ludzie w miejscowości Ylivieska mają powód: żyją tam. Nie mówię tylko o duszeniu się życia z powodu eksplozji populacyjnej, czy o tym że respiracyjny rytm ziemi płacze o płodne, metaboliczne zielone oazy – wielce potrzebne wszędzie pomiędzy obszarami startymi przez człowieka. Mam na myśli także to, że ludzkość, tryskając i rodząc z siebie całe te rojące się, produkujące brud tłumy, w toku tego dusi także własną kulturę – tę, w której jednostki i społeczności muszą spazmatycznie szukać „sensu życia” i tworzyć sobie tożsamość poprzez małostkową, dziecinną argumentację.
Niegdyś spędziłem lato zwiedzając Polskę na rowerze. To piękny kraj, w którym małe katolickie dzieci, śliczne jak lalki, prawie całkowicie odziane w jedwabie, kręcą się za każdym rogiem. W broszurze podróżniczej przeczytałem, że w Polsce procent ludzi, którzy wyginęli podczas II WŚ był większy niż w jakimkolwiek innym kraju – około 6 mln jeśli nie zawodzi mnie pamięć. Z innego fragmentu broszury wykalkulowałem, że od końca wojny, przyrost demograficzny potrójnie zrekompensował stratę w ciągu 40 lat…
W mojej następnej podróżny odwiedziłem najbardziej zbombardowane miasto na świecie – Drezno. Było przerażające w swej szpetocie i brudzie, przeładowane aż do granicy duszenia się – wypełnione dymem gniazdo zanieczyszczeń, w którym moim pierwszym odruchowym wrażeniem było, że kolejne szczepienie z niebios nie wyrządziłoby żadnej krzywdy. Kto tęskni za wszystkimi, którzy zginęli podczas II WŚ? Komu brak dwudziestu milionów wybitych przez Stalina? Kto żałuje 6 milionów Żydów Hitlera? Izrael trzeszczy od przeludnienia; w Azji Mniejszej przeludnienie powoduje walki o zwykłe metry kwadratowe brudu. Miasta na całym świecie zostały dawno temu przebudowane i zapełnione ludźmi po brzegi, a ich kościoły i pomniki odnowione aby kwaśny deszcz miał co żreć. Komu brak niewykorzystanego potencjału rozrodczego zabitych w II WŚ? Czy w tej chwili świat brak kolejnej setki milionów ludzi? Czy panuje niedobór książek, piosenek, filmów, piesków z porcelany, dzbanków? Czy jeden bilion ucieleśnień matczynej miłości i jeden bilion słodkich srebrnowłosych babci nie wystarczy?
Wszystkie gatunki mają nadmierną zdolność reprodukcji, w innym razie wyginęłyby w czasach kryzysu z powodu zmian warunków. Koniec końców to głód zawsze wymusza ograniczenie rozmiaru populacji. Bardzo wiele gatunków ma mechanizmy samo-regulacji narodzin, które zapobiegają ich stałemu popadaniu w sytuacje kryzysowe i cierpieniu od głodu. Jednak w przypadku człowieka takie mechanizmy- jeżeli w ogóle są obecne – są bardzo słabe i nieefektywne: dla przykładu dzieciobójstwo praktykowane na małą skalę w prymitywnych kulturach. W czasie swego ewolucyjnego rozwoju ludzkość przeciwstawiała się linii głodu i oddaliła ją. Człowiek był wydatnie ekstrawaganckim i wyraźnie zwierzętolubnym hodowcą. Ludzkość wytwarza szczególnie dużo odpadków zarówno w warunkach ścisku i przygnębienia, jak i wśród dobrze prosperujących segmentów populacji. Ludzie rozmnażają się obficie w czasach pokoju i szczególnie obficie w pokłosiu wojny, zgodnie z dziwnym zarządzeniem natury. Można rzec, że metody obronne człowieka są bezsilne względem głodu kontrolującego wzrost populacji, lecz jego ofensywne metody spychania linii głodu z drogi pęczniejącej populacji są kolosalne. Człowiek jest skrajnie ekspansywny – zasadniczo jako gatunki.
W historii ludzkości jesteśmy świadkami rozpaczliwego zmagania Natury z pomyłką jej własnej ewolucji. Stara i niegdyś skuteczna metoda ograniczania – głód, coraz bardziej traciła na znaczeniu w miarę wzrostu umiejętności technicznych człowieka. Człowiek wyszarpnął się ze swojej niszy i zaczął grabić więcej i więcej zasobów, eliminując inne formy życia. Wtedy Natura zorientowała się, że przegrała pierwszą rundę i zmieniła strategię. Chwyciła za broń, której nie mogła użyć gdy wróg był rozproszony, ale które teraz stała się wysoce efektywna przeciw gęsto mnożącym się wrogim grupom. Z pomocą mikrobów – lub „chorób zakaźnych” jak nazywa je człowiek w języku swej propagandy wojennej – Natura walczyła uparcie przez dwa tysiące lat przeciw ludzkości i odniosła wiele wspaniałych zwycięstw. Lecz te triumfy pozostały miejscowe i coraz bardziej nieuchronnie nabierały posmaku akcji tylniej straży. Natura nie była zdolna do zniszczenia eszelonu ludzkości, w którym trudzili się naukowcy i badacze, a międzyczasie nauczyli się jak rozbroić Naturę.
W tym momencie Natura – nie posiadająca już broni pozwalających na osiągnięcie zwycięstwa, rozgoryczona i wciąż zachowująca poczucie samo-szacunku – zdecydowała się uznać pyrrusowe zwycięstwo człowieka, ale tylko w najczystszym znaczeniu tego słowa. Podczas całej wojny, Natura utrzymała swój specyficzny związek z wrogiem: oboje korzystali z tych samych źródeł zasobów, pili z tych samych źródeł i jedli z tych samych pól. Niezależnie od przebiegu wojny, trwała pozycja przymusu w tym momencie przeważyła; gdyż w tym samym stopniu, w którym wrogowi nie powiodło się podbicie zasobów dla siebie, Natura nie posiadła zdolności zabrania tychże zasobów z zasięgu łap ludzkości. Jedyną pozostałą opcją była taktyka przypieczenia ziemi, którą Natura już testowała na niewielką skalę podczas mikrobowej fazy wojny, i którą postanowiła kontynuować aż do gorzkiego końca. Natura nie przyznała się do porażki – nazwała ją remisem, ale za cenę samo-poświęcenia. Człowiek nie był koniec końców zewnętrznym, autonomicznym wrogiem, ale raczej jej własnym nowotworem. Zaś losem nowotworu jest śmierć razem z gospodarzem.
W przypadku człowieka – który siedzi na szczycie łańcucha pokarmowego, a mimo to niepokojąco brak mu zdolności adekwatnego wstrzymywania przyrostu własnej populacji – mogłoby się wydać, że zbawienie tkwi w skłonności do zabijania współbraci. Charakterystycznie ludzka instytucja wojny z jej hurtową masakrą humanoidów zdaje się zawierać podstawę do pożądanej kontroli populacji – tj. gdyby nie była złowieszczo udaremniona, gdyż nie istnieje ludzka kultura, w której młode kobiety brałyby udział w wojnie. Zatem nawet znaczy spadek populacji w następstwie wojny dotyczy tylko mężczyzn i trwa bardzo krótko w danym pokoleniu. Następne pokolenie jest już w pełni sił i poprzez naturalne prawo „boomu na dzieci” staje się nawet za liczne, gdyż kobiety zostają zapładniane dzięki prężności niewielkiej liczy mężczyzn. W rzeczywistości ewolucja wojny, choć nieobliczalna, faktycznie była nawet bardziej negatywna: w pierwszych stadiach jej rozwoju było więcej wojen, które ogarniały także pewną ilość cywilów. Ale ze zwrotem tragikomicznego losu człowieka, dokładnie w chwili gdy wojna wydała się być zdolną do pochłaniania naprawdę znacznej ilości płodnych kobiet – jak sugerowały bombardowania cywilów w II WŚ – militarna technologia rozwinęła się w taki sposób, że wojny na wielką skalę, takie potrafiące wywrzeć poważny wpływ demograficzny, stały się niemożliwe.
Pentti-Linkola-30092017-Siltala-825x433
Skoro młodym już nie wolno porozbijać czaszek „wszystko co wynaleźliśmy przez ostatnie 100 lat powinno zostać zniszczone” (Linkola), za wyjątkiem Liber AL, LSD, metoksetaminy i paliwa rakietowego. – red.
Copyright © Pentti Linkola 1989
Przeł. Harri Heinonen – Michael Moynihan – red.
Dla zainteresowanych polecamy inne polskojęzyczne materiały: Przesłanie Linkoli i Przeciwko ideologii wzrostu

Jedna uwaga do wpisu “Pentti Linkola – Ludzka powódź

Dodaj komentarz