Daughters – You Won’t Get What You Want (recenzja)

daught

CD / LP Ipecac Recordings 2018

Panowie z Daughters na poletku noise rocka mogą mierzyć się z każdym. Od młodu ciągnęło ich w stronę muzyki napędzanej pogardą do zastanego społeczeństwa. Z tym albumem te stare pancury powracają po 8 latach, gdy ich znajomi stali się grzeczni i zajęli pędzeniem piwa albo zarabianiem na komercyjnej muzyce.

Zatem nagrali to amerykanie, ale nie mamisynkowie, nie ciepłe kapitalistyczne kluchy na wygodej posadce w firmie tatusia, lecz chłopy doświadczone szerokim spektrum życia, od boleści po ekstazę transgresji. Tytuł płyty to jak komunikat, wobec słuchaczy oczekujących po muzyce zapewnienia relaksującego miałkością tła pod praktykę nabytego systemu zachowań, żeby się kurła ciągnęli!
Aha, i mimo że to noise rock, czy tam noise core (bo z grindcorem ma to już mniej wspólnego niż z pankującym black metalem), hałaśliwość tej płyty ma psychodeliczną głębię brzmienia i w zasadzie jeśli nie zamierzacie tego słuchać na słuchawkach, to lepiej obejrzyjcie sobie może serial z netflixa na laptopowym głośniku. Kolega po fachu polecał „Młodego Papieża”.

W konstrukcji kompozycji wyczuwa się inspirację starym okresem Swans (od początków istnienia zespołu do płyty „Holy Money” włącznie) i Godflesh, ale przy całym czerpaniu od mistrzów, Daughters wykształcają coś swojego, własnego.
Satan in the Wait” to imho najbardziej „przebojowy” w negatywistycznym wydaniu song na tej płycie. Psychotyczne napięcie warstwy muzycznej dzwoni po głowie jak pieprzona różdżka Pana, boga konfuzji, paniki i Chaosu. Wymowa liryki jest w uproszczeniu taka, że świat otwiera się jak dojrzałe zboża na sataniczne żniwa. Zaznaczam tutaj, że muzycy nie identyfikują się z żadną formą kultu, zdziwiłoby mnie, gdyby byli zaznajomieni z wiedzą gnostyczną lub okultystyczną. Bez tej znajomości widzą jednak więcej, niż niejeden oczytany pseudointelektualista.

W kawałku „The Reason They Hate Me” refren głosi: „Nie mów mi kurwa jak mam robić swoją robotę” (a puenta to: „być może słońce czeka na ciebie aby ukazać, co robić”). To nic innego jak obelga wymierzona typowi ludzkiemu, który Burroughs określił mianem shitsa (a tekściarzowi się nie chciało przypomnieć). Pod tym względem ta płyta jest dosyć zbieżna z Gnod i ich (zrecenzowanym tutaj) „Just Say No to Psycho-Right Capitalist Fascist Industrial Death Machine”, choć wydźwięk „Nie dostaniesz czego chcesz” nie rezonuje polityczną nomenklaturą.

Obok pogardy jest miejsce też na rozpacz („The Lords Song„), a to taki rodzaj kawałka, który, słuchany w korelujących okolicznościach może zakręcić powieką nawet twardego chłopa, jak sądzę. W ogóle autor liryk pisze własną krwią i potem, dając zapisy swoich doświadczeń wewnętrznych.
I tak zamykający płytę „Guest House” to zapis dosyć dysocjatywnej wizji sytuacji ontologicznej świadomego mężczyzny. No, inne jego charakterystyki oprócz posiadania świadomości to jej wysokie natężenie, oraz tęsknota za całościowym, suwerennym, pełniejszym życiem.

Jako, że mimo wszystko z apologetyzmów popieram tylko te, których nie ma, a co najwyżej suche jak piasek pustyni Seta, albo papierek na języku: – wszystkie superlatywy świata nie byłyby w stanie sprawić, żeby ta muzyka nie stawała się niekiedy męcząca. Ale to nie przywara płyty, tylko kwestia set & settingu słuchacza. Ten LP Daughters to coś w rodzaju metalowej szczotki do neuronów. Jeśli by przyjąć, że uzwojenie jest metalowe, długograj Daughters usuwa rdzę, a odpowiednio podlany – nawet smary po ciężkim dniu poświęconym konfliktowi z napierającą matrycą stagnacji, innymi słowy – na taką czy inną walkę z wszystkim tym, co chce człowieka ograniczyć.

Frater not

Dodaj komentarz